wtorek, 18 października 2011

Dalmacki Hemingway - czyli rakija i nadziewana papryka

   Witam ponownie stałych obserwatorów i gości odwiedzających blog po raz pierwszy. Zgodnie z zapowiedzią, dziś odwiedzamy Ciovo, wyspę położoną nieco na zachód od półwyspu Marian ( Split ), naprzeciw Kasztelskiej Riwiery i Trogiru.
    Na początek małe wyjaśnienie: Ciovo rzeczywiście jest wyspą, jednak bliskośc  Trogiru sprawiła, że już w XV w. połączono ją z lądem stałym, budując most zwodzony. Tym, co świadczy o wyspiarskiej atmosferze wyspy, nie jest zatem izolacja wynikająca z położenia, lecz charakter jej rdzennych mieszkańców. Nie, nie jest on bynajmniej zły. Rzekłbym raczej, że specyficzny...Co nie jest szczególnie dziwne, gdy przyjrzymy się bliżej historii owej urokliwej wysepki. A jest ona burzliwa, podobnie jak całego regionu. Na scenie miejscowego teatru dziejów wystąpili wszyscy okoliczni aktorzy: Macedończycy, Grecy, Rzymianie, Słowianie, Maurowie, Węgrzy, Wenecjanie, Turcy, Niemcy...Przypadkowo pominiętych serdecznie przepraszam:)
    W rezultacie dośc gwałtownych wydarzeń, np. upadku Cesarstwa Rzymskiego, czy inwazji tureckiej, ludnośc zamieszkująca dalmackie wybrzeże zaczęła chronic się na wyspach, przejawiając uzasadnioną nieufnośc wobec wszystkiego, co nadciąga ze stałego lądu. Wyspy stały się ostają względnego spokoju, fortecą i domem rodzinnym. Łatwo to odczuc po dziś dzień: miejscowi są przyjaźni wobec turystów, trudno mówic o szczególnych sympatiach czy uprzedzeniach wobec poszczególnych grup, jednak Polak, Niemiec, czy Japończyk jest niemal tak samo obcy, jak mieszkaniec odległego o zaledwie kilka kilometrów Splitu, który jest po prostu jeszcze jednym "człowiekiem z zewnątrz". Żeby zaś mienic się miejscowym, trzeba pochodzic z rodziny osiedlonej na wyspie od pokoleń. Samo posiadanie nawet najbardziej okazałej posesji zdecydowanie  nie wystarcza. Do tego dochodzi jeszcze dośc szczególne poczucie czasu, ale o tym za chwilę.
    Powyższe informacje przyswoiłem sobie od jednego z tubylców w dośc dramatycznych okolicznościach. Nie wywołaliśmy na szczęście którejś z kolei wojny bałkańskiej, ale późniejszy kac to był najprawdziwszy dramat. Ale po kolei. Osoby dramatu:
- kolega prowadzący biznes w Chorwacji. Polak z urodzenia, Chorwat z wyboru. Czasami bardziej chorwacki niż nasi gospodarze :)))
- autor niniejszego bloga, wówczas świeżo przybyły do krainy Rakiji i Proszka
-  Nikola Franic. Miejscowy, zasługujący na odrębnego posta, a właściwie całą sagę. Wymykający się wszelkim klasyfikacjom brat - łata, literat, niegdyś uchodźca polityczny, dziś nadziany właściciel willi na wynajem oraz gaików pomarańczowych i oliwnych, o ciężko wypracowanej aparycji rybaka - pijaka. Mieszanka wybuchowa - Dalmacki Hemingway kontemplujący życie.
    Do portu w Slatine trafiliśmy drogą morską ( strasznie poważnie brzmi jak na czterdzieści minut rejsu tramwajem wodnym ze Splitu), by spotkac się z Nikolą i wreszcie zjeśc coś nieturystycznego w miejscowej konobie. W tym miejscu należy się parę słów o lokalu: ma on jakąś oficjalną nazwę, ale nikt jej nie używa, wszyscy mówią "konoba Taso" lub "U Taso" od imienia właściciela. Sam lokal wygląda niezbyt okazale, kwestia estetyki jest, powiedzmy, dyskusyjna.. Ma jednak inne zalety: dysponuje obszernym tarasem w samym porcie, czyli centrum miejscowego wszechświata, a do tego znakomitą kuchnią. Taso jest bowiem kucharzem starej daty, po dziś dzień frytki kroi ręcznie ze świeżych ziemniaków, a mrożonek unika jak ognia.
Wydawało się, że nikomu już się nie chce, a tu proszę - taka niespodzianka!
    Siadamy zatem na tarasie i czekamy na Nikolę. O dziwo, zjawia się zaledwie piętnaście minut po umówionej godzinie. Prawdziwy dowód szacunku dla gości: miejscowi tolerują spóźnienie do godziny czasu, a jeśli ktoś przychodzi po kwadransie, w powszechnej opinii jest punktualny niby pruski urzędnik!
   Nikola nie traci czasu na wizytę w barze, nie czeka też na kelnera...po prostu wydziera się swoim znanym tu doskonale potężnym głosem i za chwilę kufle lądują na stole. Oszczędzę relacji z tej rozmowy ( zbyt wiele wątków, zbyt wiele piwa ) i przejdę do rzeczy, czyli do nadziewanej papryki i rakiji.
Rakija - destylat na bazie winogron, w procesie produkcji można dodac inne składniki i uzyskac gorzałkę o aromacie kopru, orzechów czy mięty. Szczytowe osiągnięcie bałkańskiego bimbrownictwa, obiekt niemalże religijnego kultu. Istnieje też wersja czysta, kilkakrotnie przepędzona, nawet 70 % mocy. Zalecana tylko doświadczonym pilotom - oblatywaczom.
Faszerowana papryka - jeden z klasyków bałkańskiej kuchni, nietrudny w przygotowaniu, idealny na biesiady, znany od pokoleń. W sam raz dla łakomczuchów nielubiących sterczec zbyt długo w kuchni. A robi się to tak:
  • średniej wielkości słodkie papryki ( mogą byc w różnych kolorach, fajnie wtedy wygląda ) wydrążyc i nadziac farszem z mięsa mielonego i lekko podgotowanego ryżu. Można tez dodac zielony groszek.
  • włożyc do brytfany i dusic do 2 h. Przyprawy wedle uznania, ale raczej na ostro.
  • dodatkowo można przygotowac puree i przed podaniem ułożyc na nim papryki, podlewając obficie sosem. Tak w każdym razie robili w konobie Taso
I to tyle - przygotowanie jest krótkie i proste, a potem możemy czekac na efekty, dodając sobie animuszu rakiją. My dodaliśmy sobie całkiem sporo. Dokładną relację z imprezy usłyszeliśmy na drugi dzień, bowiem rakija sprowadza częściową amnezję. Opisu kaca zaś oszczędzę, nie chcę rozpowszechniac treści niehumanitarnych:)

Na koniec jak zwykle troszkę porad praktycznych:
  • szukając lokalu zawsze pytajcie miejscowych, dokąd sami chodzą. Relacja cen i wyglądu lokalu do jakości jest tam kompletnie zaburzona
  • żeby dostac się na Ciovo ze Splitu, najlepiej popłynąc łodzią spod Pałacu Dioklecjana ( kluczowa częśc starówki ) ominiemy w ten sposób potworne korki, nie będzie też problemu z degustacją miejscowych napitków:)
  • rakiję i wino można kupic u prawie każdego miejscowego, warto jednak zapytac, np. w konobie, do kogo się zgłosic. Cześc miejscowych bimbrowników poszła w totalną komercję i żenią turystom kiepsko przegonione i nieleżakowane siuśki
  • będąc na Ciovo warto przejśc się do klasztoru Velikoj Gospy od Prizidnicy - niedaleko od Slatine, wzdłuż szerokiej kamienistej plaży Kava, a potem drogą nad klifami. Niezapomniane zachody słońca, a do tego dobrze robi na apetyt
  • W samym centrum Slatine, tuż obok koscioła i portu, znajduje się biuro Dalmackiej Izby Turystycznej. Służą informacją i poradami, można też znaleźc kwaterę
Pozdrawiam i do zobaczenia! Następna pocztówka będzie ze Splitu, z samego cesarskiego pałacu!